niedziela, 27 stycznia 2013

muffin z niespodzianką ;)

Niespodzianki lubię, ale tylko te pozytywne.

Próbuję sobie przypomnieć niespodziankę, jaka mi się przydarzyła... i nic nie przychodzi mi do głowy po za skrzypcami na naszym ślubie. Może powodem tego zaćmienia umysłu jest późna pora. Już wiem :) Wielką niespodzianką było miejsce gdzie spędziliśmy pierwszą rocznice ślubu... piękne miejsce.



A tym czasem mało wakacyjna rzeczywistość...  pomału wychodzimy z zapalenia płuc Małego Człowieka, niestety nie obyło się bez zastrzyków. Na samą myśl, aż mi ciarki przechodzą po plecach. Moje małe biedactwo...

Mąż i ja też nie najlepiej się czuliśmy cały tydzień, zatkane nosy, zatoki i ból gardła, to też  na szczęście przechodzi.

Na niedzielne popołudnie do herbatki upiekłam muffinki :P Chodziły za mną cały tydzień, aż w końcu znalazłam trochę czasu i oto są. Pyszne, delikatne, bananowe, czekoladowe... fantastyczne:) i z niespodzianką w postaci mango, które tak jakoś się przyplątało do mojej kuchni i prosiło, żeby je wykorzystać.


Składniki (12 muffinek)

2 dojrzałe banany
1 mango
2 jajka
1/2 szklanki oleju
1 i 1/2 szklanki mąki
1/2 szklanki cukru pudru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
połamana na drobne kawałeczki gorzka czekolada

Mango i banany rozgniatamy widelcem ( ja tak zrobiłam, chociaż następnym razem pewnie mango pokroję w drobną kostkę, żeby było bardziej wyczuwalne)

Mokre składniki, czyli jajka i olej ubijamy w jednej misce. Następnie do drugiej miski przesiewamy mąkę, cukier puder, sodę oczyszczoną, proszek do pieczenia, dodajemy połamana czekoladę i mieszamy. Suche składniki łączymy z mokrymi, na samym końcu dodajemy rozgniecione banany z mango. 

Przekładamy do formy na muffiny wyłożonej papilotkami, pieczemy w temperaturze 200 stopni przez 25 minut. (termoobieg).

Smacznego :)

Przepis ten podpinam pod akcję BANAN, O TAK!




środa, 23 stycznia 2013

pierwszy raz

Tak, dzisiaj o pierwszym razie. a raczej pierwszych razach ;) naszło mnie tak bo właśnie koło mnie na blasze czeka, mój pierwszy własnoręcznie przygotowany, chleb, czeka na gorący piekarnik. Na palniku gotuje się po raz pierwszy barszcz...

Pierwsze moje wspomnienie związane z moim Mężem, to kolonia w Trzebuni (takiej malej wiosce koło Myślenic). Już wtedy wiedziałam, że jest fajnym facetem, ale niestety starszym, który nawet nie spojrzy na taką małolatę (czwarta albo piąta klasa). Nasze drogi się tam zeszły, potem się rozeszły, żeby zejść się w roku 2007.

Pierwsza randka, chyba, bo nie wiem czy to była randka? W Krakowie, przyjechałam załatwiać sprawy na uczelni i się umówiliśmy w kawiarni siesta cafe. Za każdym razem jak tam jestem wspomnienia wracają :) Jak będę w Krakowie koniecznie muszę ją odwiedzić i wypić gorącą czekoladę. ;)

hmm... jednak to nie była pierwsza randka, bo randki zwykle kończą się pocałunkiem, albo chociaż uściśnięciem dłoni, a ja sobie tego nie przypominam

W taki razie pierwsza randka to będzie obiad w Tawernie w Oświęcimiu, tak to była randka :) Szczerze nie pamiętam jak smakowało, pamiętam tylko to zdenerwowanie mojego męża. Wtedy tak uroczo mu drga kącik.

Dziś już jesteśmy razem 5,5 roku i z każdym dniem kocham Go jeszcze bardziej :)



a na obiad, placuszki z cukinii z sosem bazyliowym

Składniki

3 małe cukinie
3 jajka
0,5 szklanki mąki
1 łyżeczka suszonego tymianku
pieprz
sól

sos
1 mały kubek jogurtu naturalnego
3 łyżki śmietany
kilka gałązek bazylii
ząbek czosnku
sól
pieprz

cukinie ścieramy na tarce o dużych oczkach, solimy i odstawiamy na 10-15 minut aż puści soki. Dobrze osączamy, żeby na nas nie prysnął gorący tłuszcz. Dodajemy jajka, mąkę, tymianek, sól i pieprz, wszystko razem mieszamy, smażymy na maśle z dodatkiem oliwy na złotobrązowy kolor.



Sos. Bazylię drobno siekamy, dodajemy do jogurtu, połączonego z śmietaną, wyciskamy czosnek przez praskę, solimy, pieprzymy do smaku.

Smacznego:)



sobota, 19 stycznia 2013

Tort Maji

Tak, tort... na urodziny. Niby nic, a jednak.
Urodziny jednej z moich sióstr, a mam ich trochę (całe 4).
Maja właśnie odwiedziła nas w Gliwicach.  Wczoraj obchodziła swoje ostatnie naste urodziny, więc postanowiłam to uczcić i upiec Jej tort. Oto efekty mojej pracy :P

Pomysły na masy zaczerpnęłam stąd


Składniki

różowy biszkopt
4 jajka
100 g cukru
120 g mąki pszennej
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
odrobina czerwonego barwnika w żelu

kakaowy biszkopt
4 jajka
100 g cukru
2 łyżki kakao
100 g mąki
1/2 łyżeczki 

biała masa
250 g śmietanki kremówki
200 g białej czekolady
250 g serka mascarpone

masa czekoladowa
50 g cukru
1 jajko (oddzielnie żółtko i białko)
1 żółtko
1 łyżka kakao
1/4 szklanki śmietanki
30 g masła
100 g gorzkiej czekolady

do nasączenia
50 ml likieru kokosowego
100 ml syropu z ananasa w puszce 

Przygotowanie

Biszkopt różowy:

Jajka ubijamy z cukrem na gładką, gęstą i jasną masę, następnie dodajemy barwnik i mieszamy go z masą, aż ta nabierze jednolitego koloru ( barwnik można pominąć, wtedy biszkopt będzie w kolorze naturalnym). Do masy przesiewamy mąkę z proszkiem i delikatnie, ale dokładnie mieszamy, przelewamy do natłuszczonej formy. Pieczemy w temperaturze 180  stopni przez 20 minut.

Biszkopt kakaowy
Wykonanie jest bardzo podobne jak biszkoptu różowego tylko zamiast barwnika dodajemy kakao. Pieczemy również w 180 stopniach przez 20 minut.

Oba biszkopty odstawiamy aby wystygły i zabieramy się za białą masę

W rondelku o grubym dnie zagotowujemy śmietankę, zdejmujemy z ognia i dodajemy połamaną białą czekoladę. Mieszamy, aż czekolada się rozpuści, łączymy z serkiem mascarpone. Wstawiamy do lodówki/zamrażarki gdy nam się spieszy, czekamy aż masa trochę zgęstnieje.

Gdy mas będzie już wystarczająco gęsta,ale nie za gęsta, przekładamy nią ciasto.


Ponieważ biszkopt różowy wyszedł mi wyższy niż brązowy postanowiłam przeciąć go na dwie części, jedna zostawić w całości, a z drugiej i biszkoptu kakaowego powycinać krążki, tak jak na zdjęciu wyżej :) ot taka moja fantazja.

Układamy cały różowy krążek, nasączamy, a na nim rozkładamy plastry ananasa ( mi nie zostało ich za wiele, bo się zjadły :) ) wykładamy 2/3 białej masy i przykrywamy kolejnym krążkiem ciasta. Nasączamy, wykładamy pozostałą część masy i przykrywamy pozostałym, nasączonym ciastem :P. Wkładamy do lodówki/zamrażarki, żeby biała masa jeszcze bardziej stężała.
 Właściwie na tym można by zakończyć, oczywiście jakoś tak ładnie przyozdabiając ten tort, ale nie dla mojej siostry, wykończenie musi być, więc jak tort się zestala w lodówce robimy masę czekoladową.


Do metalowej miski w kąpieli wodnej wsypujemy około 15 g cukru (1,5 łyżki) dodajemy żółtka, kakao i śmietankę, mieszamy drewnianą łyżką, aż masa zgęstnieje i zacznie lepić się do łyżki. Zdejmujemy miskę z garnka, wrzucamy czekoladę połamana na kawałeczki i masło, mieszamy, aż się rozpuszczą i połączą ze sobą. Z białek i reszty cukru ubijamy sztywną pianę i delikatnie łączymy z tym co nam powstało w misce :)
Całość wykładamy na ciasto i wkładamy z powrotem do lodówki, tym razem na dłużej. Ja zostawiłam na noc, następnego dnia ozdobiłam i już.

Przyjechała reszta sióstr z rodzicami (braciszkowie nie chcieli/nie mogli przyjechać) i zjedli tort, najbardziej smakowała im biała masa:) ale gwarantuje że całość też jest bardzo dobra.




Wszystkiego dobrego Siostra !

wtorek, 15 stycznia 2013

Ponownie...

I tak minęły przygotowania świąteczne, potem święta i nowy rok.

Minęły już dwa tygodnie nowego roku.

Ja dalej jestem w lesie z pracą magisterską i dalej brak motywacji.

Staram się ogarnąć, ale nie wychodzi.

Szukam swojego miejsca w życiu, bo przecież każdy ma jakieś swoje miejsce. Może macie pomysł na jakąś ciekawa pracę?

Powodem długiej przerwy przede wszystkim, były moje rozmyślania i ciągle porównywanie się do innych, niestety na niekorzyść. Co znacznie obniżało wartość mojej własnej osoby. I tak było, aż do niedzieli. Jak nie wyjdzie ksiądz na ambonę, jak nie powie, że wszystko co Bóg stworzył było bardzo dobre, a przede wszystkim człowiek, że człowiek jest arcydziełem bożym i nie wolno mówić, że się jest beznadziejnym, bo to Go po prostu obraża. I jeszcze parę innych mocnych słów, a ja siedziałam w ławce i czułam, że to do mnie jest to kazanie :) Pan Bóg doskonale wie co robi i jakich ludzi stawia na naszej drodze. Ciągle jestem w szoku, że to własnie to kazanie, było wtedy kiedy go najbardziej potrzebowałam. I tak postanowiłam wziąć się za siebie i robić to co robię dobrze, a wydaje mi się, że dobrze gotuję. I postanowiłam tu wrócić:)

Z rzeczy przyziemnych Mały Człowiek nie ma już dziurek w serduszku, bo jak się urodził miał, aż dwie. Na szczęście wtedy okazało się, że to normalne u takich maluszków i nie trzeba się tym martwić, tylko trzeba kontrolować. I tak kontrolowaliśmy, byliśmy na trzech wizytach i już. Jaka to jest niesamowita ulga. ufff... odetchnęłam.

Miał być blog kulinarny, a ja się rozpisuję na zupełnie inne tematy, przepraszam. Muszę nad sobą popracować :) Żeby nie było, że nie gotuję, bo gotuję, tylko nie mam czasu robić zdjęć albo przyjdą takie łakomczuchy i łasuchy jak moje ukochane rodzeństwo i nie ma co fotografować, a co to za przepis bez zdjęć? Człowiek przecież je nie tylko buzią, ale i oczami, więc zdjęcia są elementem niezbędnym w przepisie.

Tak się jeszcze zastanawiam, jak to jest, że na niektórych blogach przepisy pojawiają się codziennie, co się dzieje z tymi wszystkimi pysznościami. Nas jest tylko dwoje, nie liczę Małego Człowieka, bo nie je jeszcze wszystkiego, jak  coś przygotuję, albo upiekę to trudno jest nam to zjeść wszystko na raz. Jak Wy sobie z tym radzicie.

Jeszcze dla osłody zdjęcia wigilijno-świąteczne



Wspaniali mężczyźni z czterech pokoleń :P


po świąteczne odkrycie MC - choinka